305. dzień nowego życia - Gość Niedzielny 2012
Anna Hetman codziennie zapisuje rozmowy z nowo poznanymi ludźmi. W ciągu 305 ostatnich dni przeprowadziła ich ponad 6 tysięcy. Wcześniej, przez 16 lat, starała się milczeć, żeby ukryć swoje jąkanie.
Teraz przyjemność sprawia jej samo stawianie pytań. Gdzie jest jakaś ulica, albo ile kosztują pączki. Uwielbia rozmawiać przez telefon. To zresztą najlepsza forma terapii, którą rozpoczęła w listopadzie 2011. Niektórzy, nawet bliscy sąsiedzi, dopiero niedawno dowiedzieli się, jaki miała problem. Tak umiała się kamuflować, żeby nie czuć się gorsza. Co innego w szkole. To była prawdziwa droga przez mękę. Tylko ona wie, że kule ubite z papieru przez kolegów miały wagę ołowiu, kiedy trafiały w jej delikatne plecy. Ile nasłuchała się ich drwiącego śmiechu, kiedy toczyła prawdziwą walkę na śmierć i życie, próbując wypowiedzieć swoje myśli. Wydawało jej się, że nawet Pan Bóg słyszy, jak zatrzymuje się w pół słowa i zmaga z oporem języka. – To nie byłam prawdziwa ja – mówi w taki sposób, że czuć, jakby jedno słowo wypływało z drugiego. Dzięki niej dopiero podczas naszej rozmowy rozumiem, co znaczy powiedzenie „płynna mowa”. – Coś mi stało na drodze. A dziś jaka jestem? Zdeterminowana, żeby walczyć o nowe życie z nową mową. Teraz, jak trzeba, umiem postawić na swoim, nie daję za wygraną. Przedtem zgadzałam się na to, co proponował świat. Jąkanie zabrało mi kawał życia. Muszę to nadrobić.
Przepłakane 16 lat
Urodziła się 20 lat temu w Tarnowie. 5 minut po Agnieszce, bliźniaczce. Dziś z rodzicami i dwiema siostrami mieszka w Woli Rzędzińskiej. – Zaczęła mówić wcześnie, tak jak inne córki, między pierwszym a drugim rokiem życia – opowiada mama Agata, od 27 lat nauczycielka nauczania początkowego. - Aż tu któregoś dnia wstała rano i nie mogła wydusić słowa. Miała wtedy trzy latka. Tyle lat minęło, a mnie nadal trudno o tym mówić. U nas w domu nie ma alkoholu, nie było większych stresujących sytuacji. Skąd się to wzięło? – zastanawia się. Specjaliści stwierdzili, że dziecko jest wrażliwe, czegoś się wystraszyło. Powodów mogło być sto. Wizyty u logopedów nie pomagały. Przez dwie godziny w gabinecie mówiła płynnie. Po wyjściu wracało jąkanie. – Jak byłam mała, nie zdawałam sobie sprawy, że to problem – pamięta Ania. – Dopiero w szkole zaczęła się tragedia, nie tylko dla mnie, ale dla całej rodziny. Tego nie da się nazwać inaczej – zamyśla się. W podstawówce i gimnazjum chodziła do klasy z siostrą Agnieszką, która stawała w jej obronie. Raz nawet przyłożyła prześladującemu Anię koledze. Nauczycielki, zamiast w mówienie wierszy, na akademii angażowały ją w taniec i śpiew, które świetnie jej wychodziły. Horror zaczął się w liceum w Tarnowie, gdy została sama. Po jej stronie stała tylko przyjaciółka z ławki – Blanka. Reszta klasy drwiła z Ani za przykładem Piotrka. – Pamiętam, jak codziennie rzucał w moje plecy kredą, opakowaniami po papierosach, długopisami , a reszta mu kibicowała – nie może zapomnieć. - Śmiali mi się w żywe oczy, przedrzeźniali, nie chcieli odpuścić. Kiedyś, na lekcji w III klasie, przyłączył się do nich nawet nauczyciel historii: - Uczyłam się i wszystko umiałam, ale przed tablicą zaczynałam cała drżeć, serce waliło mi jak oszalałe - wszystko staje jej przed oczami. - Starałam się coś z siebie wydusić, ale nauczyciel zaczął mnie naśladować. Cała klasa wybuchła śmiechem. Czułam, jakby się wszystko we mnie paliło, i rozpłakałam się. Wtedy kolejny raz przyszła jej na pomoc mama. Poważnie porozmawiała z panią dyrektor, historykiem, no i z Piotrkiem. - Dlaczego przez trzy lata znęcasz się nad moją córką? Czy wiesz, że się ciebie boi? - Pytała. Nie umiał udzielić odpowiedzi.
- Po jej interwencji wszystko uspokoiło się na dwa miesiące, a potem znów wróciło do wcześniejszego stanu - pamięta Ania - Nie miałam przyjemności z życia. Koledze szli po lekcjach na pizzę, ja jechałam do domu. Nie wychodziłam do sklepu, fryzjera, unikałam ludzi. Ciągle byłam smutna, taka szara myszka. - Niemało łez przez to wylała - wspomina mama. - Nieraz zamykała się w pokoju. Stukałam do niej, żeby ją pocieszyć. Bardzo nas to bolało. Pracowita, zdolna, ładna, a stale ze spuszczoną głową, wystraszona. - Czasem pytałam, dlaczego właśnie mnie to spotkało… - zwierza się Ania. - Modliłam się, żeby któregoś dnia obudzić się bez jąkania.
Po pięciu dniach
- Jednak nie straciłam wtedy wiary w ludzi - mówi. - Nie wszyscy są tacy jak Piotrek i moja klasa z liceum.
Ale Ania wie, że przepadłaby bez wsparcia rodziny. Wiary w siebie nauczył ją ukochany dziadek Józef. Zmarł przed jej studniówką. Nie zdążył usłyszeć, jak wnuczka płynnie mówi. - On by się cieszył! Był przy mnie przez 16 lat. Po prostu mnie kochał - uśmiecha się Ania. Serdecznie przyjęli ją też do przykościelnego zespołu „Boży Bard” w Wierzchosławicach. Dobrze wychodził jej śpiew, dlatego w ich kościele pw. Miłosierdzia Bożego przez 9 lat śpiewała psalmy, a na Wielkanoc Pasję. - Traktowali mnie normalnie, z nimi mogłam chodzić na pizzę - wspomina.
Któregoś dnia w jednym z programów telewizyjnych usłyszała o Centrum Terapii Jąkania w Mikołowie. Była już studentką Małopolskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, bo tak jak mama chciała pracować z dziećmi. W głowie zapaliło jej się światełko. Najpierw umówiły się telefonicznie, a potem z mamą pojechały na pierwszy z trzech etapów terapii jąkania, stworzonej przez prof. Lilię Arutyunian. W sumie to było osiem dni uczenia się nowej mowy. Przez pierwszych pięć, tak jak inni uczestnicy, milczała. - Całkowicie się wyciszyłam - pamięta. - Wszystko pisaliśmy na kartkach. Szóstego dnia z terapeutami wyszli do sklepów, na ulicę, żeby pytać przechodniów, mówiąc tzw. zerówką. Formułowali zdania bardzo wolno, przeciągając wydychane sylaby. - Czułam się jak niemowlak wypowiadający pierwsze dźwięki - opowiada. - Za to zagadywani reagowali bardzo różnie. Jedna z pań zapytała, czy przeszłam wylew. Jakiś pan był przekonany, że sobie z niego żartuję. Tłumaczyłam im, że leczę jąkanie. Po trzech tygodniach w domu znów dwa razy wracała na sześć dni do ośrodka w Mikołowie, żeby podszkolić swoje mówienie. W domu nawiązywanie kontaktów praktykowała sama. - Zaczęłam być z siebie dumna - mówi. - Dzięki terapii nie jąkam się, realizuję marzenia.
Nie tylko sama robi zakupy, ale też występuje publicznie. W szkole podstawowej mówiła o leczeniu jąkania. Udzieliła kilku wywiadów w tarnowskich rozgłośniach radiowych. A na rynku w Mikołowie uczestniczyła w reklamujących problem mityngach. - Widocznie tak musiało być - zamyśla się nad przeszłością. - To odrzucenie było mi potrzebne, żeby zrozumieć cierpienie innych jąkających się. Teraz mogę lepiej im pomagać. Dzięki terapii poznałam świetnych wolontariuszy i podopiecznych centrum. - opowiada. Ania marzy, żeby tam pracować. A na razie prowadzi zajęcia z przedszkolakami w ramach praktyk studenckich. Maluchy patrzą z zachwytem, jak „ich” pani pięknie i wyraźnie do nich mówi.