Już się nie jąkam – artykuł w gazecie TINA

TINA – JUŻ SIĘ NIE JĄKAM

Po 16 latach milczenia znów lubię mówić!

– O kimś, kto wyzdrowiał po ciężkiej chorobie, mówi się, że dostał drugie życie. Podobnie jest ze mną- podkreśla Anna Hetman.

„Dzień dobry, po ile są banany?” Dla mnie to najpiękniejsze zdanie świata. Jako pierwsze powiedziałam je płynnie i bez zacinania się- cieszy się Ania.

W jaki sposób porozumiewać się ze światem, skoro słowa więzną w gardle? Przez długi czas 21-letnia dziś Anna Hetman z Woli Rzędzińskiej niedaleko Tarnowa wolała milczeć. Jąkanie się zawstydzało ją i utrudniało normalne życie. Ma to już jednak za sobą. Teraz mówi płynnie i… dużo. – Muszę nadrabiać zaległości. – Czuję się tak, jakbym dopiero co się urodziła i zaczynała poznawać świat. Kocham ludzi, kocham życie! – Ania niemal krzyczy z radości. – Przestałam się jąkać. Wyzwoliłam się z największego kompleksu.

Rówieśnicy nie dawali mi żyć

            Ania miała 3 latka. Pewnego ranka ja zwykle siadła do śniadania. Pytania przez mamę, co zje, chciała powiedzieć, że świeży chlebek z masełkiem, swój poranny przysmak. Ale nie powiedziała. Bezdźwięcznie tylko ruszyła usteczkami. – Oczywiście, nic z tego nie pamiętam. Rodzice, jak mi potem opowiadali, byli przerażeni. Widzieli, że usiłowałam mówić, a nie mogłam. Zagadywali mnie, pytali o różne rzeczy. W pewnej chwili coś się we mnie odblokowało, gdyż odpowiadałam na ich pytania, mocno się jednak jąkając – podkreśla Ania. Internista, do którego dziewczynka trafiła, potwierdził: pojawiły się u niej zaburzenia w płynnej mowie. Dał skierowanie do logopedy, specjalisty od tego typu przypadłości. – Nie umie zliczyć, do ilu logopedów poszłam między a 3. i 19. rokiem życia. Każdy zalecał ćwiczenia. Gdy byłam w gabinecie, mówiłam trochę lepiej. Po wyjściu jąkanie wracało – twierdzi Ania. Z powodu wady wymowy Ania wspomina swoje dzieciństwo jako ciągnący się koszmar. – Rówieśnicy z podwórka, a potem ze szkoły, mnie nie lubili. Śmiejąc się, wołali: „Jąkała, jąkała”. Nawet kiedy usiłowałam odpowiedzieć na zaczepkę, odgryźć się, powodowało to z ich strony jedynie salwę śmiechu. Chyba że była ze mną Agnieszka, moja siostra bliźniaczka. Dzielnie stawała w mojej obronie. Tylko dzięki niej nie załamałam się i jakoś przebrnęłam przez szkołę podstawową i gimnazjum. Ale potem nasze drogi się rozeszły, bo poszłyśmy do różnych liceów. Może w ten sposób chciałam sobie i rodzinie udowodnić, że bez pomocy siostry też dam sobie radę? Nie wiem. Wiem tyle, że to był najgorszy okres mojego życia. – wspomina Ania. Samotność, epitety, niesmaczne żarty… To składało się na szkolną codzienność bohaterki reportażu. – Każdego ranka, kiedy miałam iść do szkoły, zaczynał boleć mnie brzuch – wspomina. – Wiedziałam, co mnie tam czeka. Rodzicom nic nie mówiłam, nie chciałam ich martwić. Po szkole zamykałam się w pokoju i płakałam. Dorastałam, w wszędzie chodziłam z mamą albo z siostrą. Do lekarza, do kina, nawet do sklepu, żeby kupić sobie np. drożdżówkę. Chłopaka ani kumpli od serca nie miałam, a sama się bałam. Paraliżował mnie strach, że będę musiała się odezwać i znów zobaczę zdziwione miny wokół. To samo było na lekcjach, gdy wzywano mnie do odpowiedzi. Jeszcze nie wstałam z ławki, a już słyszałam ironiczny śmiech. Z miejsca traciłam grunt pod nogami i jąkałam się jeszcze bardziej. Mimo, że zawsze byłam przygotowana do lekcji, nigdy nie potrafiłam tego udowodnić przed tablicą. Nie tylko rówieśnicy dokuczali Ani. Popis karygodnego zachowania dał też kiedyś jej nauczyciel z historii. – Poprosił mnie na środek klasy i zaczął pytać. Odpowiadałam, jak zwykle zacinając się. Wtedy on: „Nnnnie nanananananauczyłaaaam sięęęę?”. Klasa aż się pokładała ze śmiechu, a nauczyciel razem z nią. Po tym zdarzeniu powiedziałam o wszystkim rodzicom. Poszli na skargę do dyrektora liceum. Historyk już się więcej ze mnie nie śmiał, ale doznane upokorzenie długo we mnie tkwiło – zapewnia Ania. Po maturze dziewczyna dostała się na studia. Wybrała pedagogikę, mimo że najbliżsi odradzali jej ten kierunek. Argumentowali: „Nauczyciel musi dużo mówić, jak sobie poradzisz?”. Ona się jednak uparła. – „Jakoś to będzie”, myślałam, chociaż sama nie miałam pojęcia, na jaki cud liczyłam – opowiada.

Wreszcie złapałam wiatr w żagle

            Na początku listopada 2011 r. Ania obejrzała w telewizji program o jąkającej się dziewczynie, która swej wady pozbyła się w jednym z ośrodków terapii jąkania. – To było jak uderzenie pioruna – przyznaje Ania. – W jednej sekundzie postanowiłam tam pojechać. Od dziecka do matury chodziłam na ćwiczenia logopedyczne, które jednak akurat mnie niewiele dały. A wtedy przed telewizorem czułam, że tym razem będzie inaczej. Kilka dni później bohaterka reportażu przekroczyła próg ośrodka. Osób jak ona było tam kilkanaście. – Pierwszego dnia poznawaliśmy się. Każdy z nas musiał powiedzieć coś o sobie. Stres był troszkę mniejszy niż ten, który znałam z codzienności, bo tam każdy się jąkał – mówi, śmiejąc się. – Przez kolejne pięć dni milczeliśmy. Nie wolno nam było z nikim rozmawiać. Porozumiewaliśmy się, pisząc do siebie kartki. Potem zaczęto nas uczyć mówić, czyli brać prawidłowo oddech, wymawiać samogłoski, spółgłoski, sylaby, wreszcie słowa. I zdarzył się cud. Po pięciu dniach już się nie jąkałam! Mówiłam pomalutku, ale płynnie. Kolejne tygodnie zajęło mi dalsze tzw, upłynnianie mowy. Wyleczenie się z wady wymowy zmieniło życie Ani. Ciągły strach ustąpił miejsca optymizmowi. Już bez skrępowania robi zakupy i rozmawia nawet z nieznajomymi na ulicy. Samotność jej nie grozi, bo któż nie chciałby się przyjaźnić z tak fajną i rozgadaną dziewczyną! – Wiem już, czym się będę zajmować po zrobieniu licencjatu. Trenerami w moim ośrodku terapii są osoby, które kiedyś się jąkały. Wyleczyły się z tego i obecnie pomagają innym. Też zamierzam to robić. Bo kto tak naprawdę zrozumie jąkającego się? Tylko ktoś, kto sam przez podobny koszmar przeszedł. Myślę, że zaciągnęłam dług wdzięczności i zamierzam go spłacić.

Marianna Szostak